Piłka meczowa: Tomb Mold: Manor of Infinite Forms
Death metal z Kanady. Brzmieniowo jest tu sporo modnej ostatnio dusznej piwnicy, ale też starej szkoły z pod znaku Immolation, czyli taka obleśna potęga. Riffy wiją się jak nadpobudliwe żmije w ramach nieoczywistych struktur poszczególnych utworów. Na szczęście jednak, zamiast konfundować słuchacza, zabierają go na przejażdżkę po jakichś ohydnych lochach, w czasie której dzieje się tyle, że po ostatnim dźwięku słuchacz automatycznie puszcza płytę od nowa.
Apatheia: Konstelacja Dziur
Na ten zespół trafiłem, bo mimo trzech krzyżyków na karku, wciąż mam mocno licealne poczucie humoru i zbitka “konstelacja dziur” zwróciła moją uwagę i rozbawiła. Na szczęście zawartość krążka zabawna nie jest. Zróżnicowany black metal z niegłupimi polskimi tekstami- w to mi graj! Gdyby jeszcze piosenki lepiej zapadały w pamięć byłoby super, ale i tak jest to wielce obiecujący debiut.
In Twilight’s Embrace: Lawa
Zawartość Lawy streścić można złośliwie “Nihile we Mgle”. Bo tym razem sympatyczni poznaniacy serwują nam ponury melodyjny black (już bez deathowych naleciałości) jednoznacznie kojarzący się z twórczością duetu M.-Darkside. Również teksty roztaczają przed słuchaczami depresyjne wizje, jednak są one po polsku i do tego w formie bliskiej poezji lidera Furii. Na początku te podobieństwa mocno mi przeszkadzały, ale po kilka podejściach wyjrzały z nich fajne kompozycje. Szacunek za naprawdę ciekawe i po prostu fajne liryki po polsku. W naszej niszy to ciągle wielka rzadkość. Ogólnie całkiem niezła płyta, ale bez szału.
Kły: Szczerzenie
Przebojowe połączenie black metalu i post-punku/zimnej fali. Po lekturze wywiadów z twórcami spodziewałem się czegoś kiczowatego i odpychającego, a tu pyk- wchodzi jak nóż w ciepłe masło. Jedyną wadą są quasi-teatralne przerywniki, które z początku wydają się fajne, bo nieźle wzmacniają atmosferę płyty, ale za trzecim podejściem po prostu irytują. Ale i tak jest dobrze!
Kriegsmachine: Apocalypticists
Podoba mi się gęsta, duszna wręcz atmosfera spowijająca całą płytę, jednak nic więcej na tym krążku dla siebie nie znajduję. Każda piosenka jest na 1-2 riffach, w tle których perkusja odgrywa swoje szaleństwa. Brak tu dynamiki i wspominanej przeze mnie często dychotomii budowania napięcia i rozładowywania go. Ogólnie więc jest średnio.
Mantar: The Modern Art of Setting Ablaze
Lubię tę ich mieszankę energicznego sludge’u i black metalu, jednak praktycznie wszystkie piosenki tutaj są takie same i koło połowy album zaczyna mnie nudzić. Ale „Age of Absurd” to sztosik i będę wracać na 100%.
Nothing: Dance on the Blacktop
Pierwsze moje podejście do shoegaze’u i niestety średnio udane. Niby pod tym morzem przesterowanych gitar są ładne melodie i jak się przysłuchać, to większość piosenek jest całkiem spoko, ale nawet jak próbuję się skupić na tej muzyce, to po paru minutach umysł zaczyna błądzić.
Outre: Hollow Earth
Więcej dźwięków, więcej zmian motywów, ogólnie bardziej techniczne i brutalne granie niż na solidnych Ghost Chants sprzed 3 lat. Niestety, więcej nie znaczy lepiej i płyta wyszła po prostu monotonna i na dłuższą metę męcząca.
The Ocean: Phanerozoic I: Palaezoic
Łe, znowu to samo i jeszcze rozwleczone na długaśne utwory?! Po części tak, ale jak dać szansę tej płycie jakieś 4-5 przesłuchań, to się okazuje, że i tak jest bardzo dobrze. Nieoczywista przebojowość i bogate aranżacje sprawiają, że nie chce się przestać słuchać. Po prostu niemiecka solidność! A jak się ją połączy ze Szwedzkim chłodem (jedenastominutowy kolos „Devonian: Nascent”, nagrany na spółę z Katatonią) to nie ma co zbierać.
Skomentuj