Piłka meczowa: Idles: Joy as an Act or Resistance
Dość różnorodna muzyka, trochę (post-)punka, trochę jakichś garażowych brzmień, ale ducha ma jednoznacznie punkowo-buntowniczego. Przede wszystkim jednak ma w sobie tyle zadziornej, a przy tym w jakiś sposób czarującej energii, że aż chce się samemu obalać patriarchat i tłuc bogaczy. Poza tym polecam obczaić teksty i interpretacje na Genius.com, bo sporo się tam ciekawego dzieje. Ogólnie płyta jako całość jest wspaniała.
Aand?: Wwoof?
Skusiła mnie psia mordka na okładce, ale trochę żałuję, bo zawartość to taki niewyróżniający się zupełnie grind. Szkoda czasu.
AHTME: Sewer Born
Przyzwoity death metal. Niby poza okładką i pojedynczymi riffami nie ma tu nic wyjątkowego, ale słucha się całkiem przyjemnie.
Architects: Holy Hell
Ja rozumiem, śmierć brata/kolegi z zespołu itd., ale tak irytująco płaczliwego i pełnego patosu krążka to nie słyszałem od dawna. Mimo, że lubię melodyjny metalcore, to tego nie mogłem przesłuchać w całości naraz.
Author & Punisher: Beatland
Brzydka muzyka grana na wykonanych własnoręcznie przez autora (i punishera, hehe) instrumentach. Ciekawe, ale mi to nic nie robi.
Birds in Row: We Already Lost the World
Takie tam emo/post-hardcore’y. Raczej mierne.
Converge: Beautiful Ruin
4 szybkie numery, brzmiące jak odrzuty z sesji do The Dusk In Us. Converge nie schodzą poniżej wysokiego poziomu, więc dziwnym nie jest, że wchodzą jak w masło.
Daughters: You Won’t Get What You Want
Przygnębiający swoim monotonnym rytmem alternatywny roczek z nieprzyjemną elektroniką i jednostajnym śpiewem. Ale tak od 3-4 razu, słucha się tego naprawdę dobrze. I teksty też dobre. Więc warto spróbować.
Dragonlord: Dominion
Prawdopodobnie najgorsza płyta tego roku. Wszystko co najohydniejsze w symfonicznym metalu z pogranicza Cradle of Filth i Dimmu Borgir, zebrane na jednym albumie. Takiego stężenia kiczu i gówna nie idzie zdzierżyć, a Eric Peterson powinien się wstydzić, bo nawet najlepsze płyty Testamentu nie rekompensują mi strat moralnych, których doświadczyłem słuchając Dominion.
Hank von Hell: Egomania
Solowy album ex-wokalisty Turbonegro. Słaby, ale i tak znacznie lepszy od ROCKNROLL MACHINE byłych kolegów.
Nachtmystium: Resilient
No tego się nie spodziewałem! Okryty niesławą Blake Judd powraca pod starą nazwą z czterema (w zasadzie trzema i długim intrem) nowymi piosenkami. Utrzymane w klimatach od spokojnego black metalu (tak, wiem jak to brzmi) z The World We Left Behind po tradycyjną, wypełnioną blastami wersję tej muzyki, dają nadzieję, że może jeszcze coś z tego Nachtmystium będzie. Tym bardziej, że są całkiem fajnie napisane i ja chętnie do tej epki wracam.
Obliteration: Cenotaph Obscure
Niezły współczesny death. Jednak wbrew powszechnemu hype’owi, nie jest to jakieś objawienie. Ot, jedno z wielu przyzwoitych wydawnictw w tym gatunku w ostatnim czasie.
Pig Destroyer: Head Cage
Całkiem spoko grindcore od weteranów gatunku. Niezłe numery, nowoczesne, ale nie sztuczne brzmienie- miło się słucha. Tak po prostu. Tak zwyczajnie.
Sectioned: Annihilated
Powerviolence to gatunek mieszający grindcore’owy napierdol i sludge metalowe zwolnienia. Ten brutalny miks od Szkotów z Sectioned wprost dewastuje słuchacza. Dla mnie słuchanie tej płyty to było ciekawe doświadczenie, ale ponad 42 minuty nieustającego (choć różnorodnego) ataku na moje uszy, to jednak za dużo.
Skeletonwitch: Devouring Radiant Light
Niby ich najlepsza płyta, w końcu dobrze wyprodukowana. Piosenki zawodowo napisane i zagrane, brutalne, ale nie pozbawione haczyków i zmian. I ja to wszystko potrafię docenić rozumem. Ale serce milczy niewzruszone.
Svatidaudi: Revelations of the Red Sword
Ciekawie mieszają tradycyjny i bardziej nowoczesny BM, jednak na poziomie kompozycji to to bardzo przeciętne jest.
Tangled Thoughts of Leaving: No Tether
Dziwne post-rocki. Jakby ktoś wziął cudowne Vertikal Cult of Luna, zabrał wokale, a następnie odwrócił proporcje pomiędzy nakurwem i motywami spokojniejszymi, bardziej sennymi. Raczej muzyka tła, ale spoko.
The Order of Apollyon: Moriah
Podniosły blackened death metal o lekko piwnicznym brzmieniu. Całkiem niezłe kompozycje i klimat, ale brakuje tu tego czegoś, co wyróżniało by ten krążek na tle pozostałych wydawnictw z ekstremalną muzą, które zalały słuchaczy w 2018.
Unearth: Extinction(s)
Siódmy długograj weteranów amerykańskiego metalcore’a. Bardzo podoba mi się brzmienie gitar- tłuściutkie jak zdrowa świnka. Z nowości mamy wycieczki muzyczne w kierunku stanu Iowa (“Hard Line Downfall” czy najbrutalniejszy “Sidewinder” silnie inspirowane Slipknotem). Poza tym jest tu powrót do prostych i bujających piosenek, które napędzały 3 pierwsze płyty zespołu. Mogła z tego wyjść żenująca jazda na nostalgii, ale dzięki sporym pokładom energii i fajnie napisanym numerom, Extinction(s) bardzo ładnie wchodzą.
Wombripper: From the Depths of Flesh
Rosjanie grający szwedzki death metal w stylu starego Entombed i Dismembered, tylko trochę szybciej i brutalniej. Zwykle taka muza męczy mnie na dłuższą metę, ale na szczęście zespół urozmaica kompozycje, dorzucając bardziej bujające (ale ciągle w ramach deathowego paradygmatu!) partie w klimatach Asphyx. Ogólnie przyciąłbym może 2-3 piosenki, ale i tak bardzo udany krążek.
Skomentuj