
Najnowsza płyta Holendrów opowiada o traumie napaści seksualnej której doświadczyła wokalistka, Milena Eva. Tak ważny temat, stawia recenzentów w niewygodnej sytuacji, trochę wręcz szantażuje. Bo jak tu skrytykować czyjeś osobiste, intymne wręcz wyznania? I to jeszcze tak bolesne. To jakby umniejszać doświadczenia ofiary- trochę ohydne postępowanie. Z drugiej strony, kłamałbym, pisząc, że to udany album. Mogę więc tylko zastrzec, że oceniam wyłącznie stronę artystyczną tego wydawnictwa.
Największą zaletą TSSNBM jest kapitalnie wytworzony nastrój smutku i beznadziei. Bardzo oszczędne aranże, opierające się na głosie Evy i elektronice, sprawiają, że słuchacz czuje się osamotniony, co dodatkowo wzmaga przekaz płyty. Niestety, na samym klimacie da się ujechać przez 2-3 piosenki, bo potem okazuje się, że brak tu zapadających w ucho kompozycji. Chuj z kompozycjami. Tutaj nie ma nawet pojedynczych dobrych refrenów, zapamiętywalnych melodii, czegokolwiek, co zostawałoby ze słuchaczem. Słychać to szczególnie dotkliwie, gdy puścimy sobie świetny Why Aren’t You Laughing? z 2019. Do tej pory potrafię zanucić takie hity jak „He Is Not” czy „Taken By Storm”. Tutaj żaden utwór się nie wyróżnia na tle pozostałych. Drugą wadą są wokale. Moc głosu Mileny Evy nigdy nie była imponująca, ale typiara potrafiła tak prowadzić swoje partie, że nie było to problemem. Tutaj natomiast próbuje śpiewać bardziej forsownie i całą słabość dostajemy jak na tacy. Szczególnie słyszalne było to na festiwalu Mystic, ale i na płycie są momenty, kiedy chce się powiedzieć: „Typiaro, nie szarżuj tak- nie masz koni do tego wyścigu”.
Podsumowując, bardzo chciałem napisać o tym krążku coś pozytywnego, bo odwaga z którą Eva dzieli się swoim bolesnymi doświadczeniami jest godna najwyższego podziwu. Tak się jednak składa, że jakość muzyki nie dorównuje ciężarowi emocjonalnemu treści i rezultat jest po prostu mierny.
Skomentuj