
IN TWILIGHT’S EMBRACE
To już trzeci koncert Poznaniaków, który widziałem na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy, i muszę przyznać, że widzę progres w ich prezencji scenicznej, że się tak ładnie wyrażę. Szczególnie widać po gitarzystach i wokaliście, że czują się na scenie coraz swobodniej , co objawia się większą ruchliwością i pewnym takim luzem. Basista za każdym razem szaleje jak królik po koksie, i tak było i tym razem. Co do set listy (w sumie tylko tu będę o tym wspominał, bo pozostałych zespołów praktycznie nie słyszałem przed opisywanym koncertem), to zagrali głównie numery z ciągle świeżej Slaves to Martyrdom, m.in. Atrocity Born of Failure czy utwór tytułowy, z intrem a la Davidian, wiadomej ekipy. Poza tym ich najstarszy hicior The Darkest Crime, pochodzący z pierwszej płyty, a także cover bandu, który ma wielki wpływ na ITE, czyli szwedzkiego At the Gates, a konkretnie Terminal Spirit Disease, który wyszedł naprawdę fajnie. Ogólnie cały występ był udany, co potwierdzi z pewnością szalejąca pod sceną publiczność. Było szybko i ciężko, z odpowiednią dozą melodii i groove’u. Jedyne, co mi trochę przeszkadzało, to taki trochę kaznodziejski ton niektórych zapowiedzi Cypriana, w stylu „Nie dajmy innym sterować naszym życiem!”. W gatunku muzycznym, w którym wokale są dość trudne do zrozumienia, wytłumaczenie o co chodzi w konkretnym kawałku jest ok., ale bez przesady.
HRV
Zaraz po ITE swojego laptopa na podwyższeniu rozłożył członek gwiazdy wieczoru, Bartosz Hervy, a dołączył do niego perkusista pomorskiej formacji, Konrad Ciesielski. Po kilku chwilach nastąpiła drastyczna zmiana klimatu, a z głośników popłynęła muzyka elektroniczna, z mocno zarysowanym bitem, podkreślanym przez żywe bębny. Taki techniacz. Powiem szczerze, to nie zupełnie była moja bajka. Potańczyć przy tym mógłbym, ale stać i kontemplować jak większa część audytorium tamtego wieczora, jednak nie bardzo.
OBSCURE SPHINX
Ostatnim rozgrzewaczem była ekipa z Warszawy, której wokalistką była dość… nietypowo ostrzyżona, a raczej podgolona młoda dama, o cholernie mocnym głosie. Poza zabawną fryzurą, dziewczę miało rozpadające się bandaże na ramionach. Ogólnie rzecz biorąc, „obskurny sfinks” gra to samo co Blindead, tylko… nie chcę powiedzieć gorzej, ale ich twórczość do mnie nie trafiła. Nisko strojone gitary nie robiły takiego wrażenia, jak podczas późniejszego występu gwiazdy wieczoru, jakby muzycy nie grali właściwych dźwięków- jakoś to słabo siedziało razem. W każdym razie mnie nie kupili, ale reszcie publiki się podobało. Pewnie duża w tym zasługa utalentowanej i dość ruchliwej frontmenki (frontwomenki?).
BLINDEAD
Na wstępie chciałbym tylko zaznaczyć, że przed koncertem w zasadzie nie znałem dorobku tego zespołu. Do zobaczenia ich na żywo zachęciła mnie przesłuchana zaledwie parę razy ostatnia płyta, a także pozytywne recenzje znajomych, oraz chęć skonfrontowania rzeczywistości z ogólno-internetowym hype’em. Około godziny 22 w Blue Note zgasła część świateł (niestety, nie wszystkie, co miało nienajlepszy wpływ na odbiór koncertu, w szczególności projekcji z tyłu sceny) i przy aplauzie dość licznie zgromadzonej publiczności zespół wkroczył na podwyższenie. A potem rozpoczął się seans ciężkiej muzyki, przerywany jedynie czytanymi przez żeński głos z offu fragmentami opowiadania pt. Rytm, zamieszczonego w książeczce do ostatniej płyty pt. Affliction cośtamcośtam. Panowie odegrali swój ostatni opus od początku do końca, zresztą, nie wyobrażam sobie szatkowania tego albumu i wybieranie „lepszych” i „gorszych” fragmentów. Na koniec, w ramach bisów poleciało jeszcze parę starszych utworów, ale to był już tylko deser do dania głównego. W porównaniu z tym co słychać na krążku, w wersji live muzyka zyskała na dynamice i, nie wiem jak to nazwać… Organiczności? Wydawało mi się, w każdym razie, że oplata okrąża mnie ze wszystkich stron i unosi lekko. Może do piwa czegoś mi dosypano? Również wokalista ryczał tak, że momentami dostawałem ciarek. Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się bardzo, zespół brzmi potężnie, i, co tu dużo mówić, lepiej niż w studio. Bo jakkolwiek Affliction jest płytą dobrą, to nie miażdży jakoś szczególnie, a występ, że tak powiem, wręcz przeciwnie.
obrazek pochodzi z: http://userserve-ak.last.fm
Skomentuj