Tego dnia złapał nas kryzys w chuj. Zmęczenie i przeziębienie osiągnęły apogeum i zdecydowaliśmy, że na teren festiwalu zajrzymy tylko na chwilę, sprawdzić jak wszystko gra i zwiniemy się. Po trzecim zespole wiadomo było, że więcej nie ma sensu, bo odpadamy i wróciliśmy się do hotelu. Szkoda wielka, bo tego właśnie dnia grało sporo fajnych zespołów, które chciałem zobaczyć: Cattle Decapitation, Arch Enemy, Satyricon, i parę innych, ale siedzenie tam na chama nie przyniosło by nam wielkiej radości, a jedynie zepsuło kolejny dzień. Jednak parę rzeczy udało się obczaić. Oto one:
Grave:
W wyniku różnych zawirowań Szwedzi wystąpili później niż było to zaplanowane i zamiast na dużą scenę, trafili pod namiot na Metalgate Stage. Ich skoczny deathmetal jest prosty, ale skuteczny w porywaniu słuchaczy. Mimo, że w odbiorze trochę przeszkadzał nie najlepszy, przytłumiony dźwięk, co było zmorą wszystkich występów na tej scenie, zaprezentowali się całkiem korzystnie.
Septicflesh:
Nie przepadam za twórczością Greków w wydaniu płytowym- za dużo w tym patosu i kiczu, potęgowanym przez użycie klawiszków. Jednak na żywo całkiem mi się podobało. Pewna w tym zasługa miejsca w którym stałem- organków nie było prawie słychać, tylko sam nakurw z “żywych” instrumentów. Wyszedł całkiem konkretny koncert muzyki brutalnej i bez problemów wytrzymałem do końca. Trochę śmieszyła tylko postać wokalisty, który wyglądał w tym swoim skórzanym kostiumie jak kuzyn Drakuli, w kółko powtarzał słowa “friends” i “destroy” (czasami łącząc je w zgrabne combosy: “My friends, when I count to three, you will destroy!)” i od niechcenia udawał, że gra na basie. Ale i tak było git.
Obituary:
Ekipa z Florydy to dla mnie taki “feel-good death metal”. Zawsze wiadomo jaka muzyka poleci na hasło Obite Wary- prosty, bujający death, bez większych ambicji, ale wykonany na wysokim poziomie. I podobnie jest z ich koncertami. Nie ma co się spodziewać jakiegoś objawienia, ale zawsze dają dużo radości. I dokładnie tak było tego dnia w Jaromerze.
Skomentuj