Klub ZPT mieści się w jednym z budynków fabrycznych na terenie kompleksu Tytano w Krakowie. W okolicy znajduje się mnóstwo lokali usługowych i gastronomicznych, w tym salon fryzjerski, kawiarnie i restauracje (mięsne i nie). Ogólnie więc bardzo spoko, bo przed gigiem można coś zjeść, a nawet zrobić się na bóstwo.
Samo Zet Pe Te składa się z trzech sal: przedsionka z przejściem do WC, barowej z miejscami do siedzenia i koncertowej. Trochę mordownia, ale do koncertów metalowych nadaje się idealnie. Szkoda tylko, że zakaz palenia nie jest zbyt skrupulatnie egzekwowany- co prawda nie pamiętam, żeby wokół mnie ktoś palił, ale nazajutrz ciuchy jebały fajkami.
Outre:

Pierwszy support i już koncert wieczoru. Świetne i zwarte numery, trzymające się stylistyki atmosferycznego blacku, w dość przebojowej odsłonie. Przebojowość ta objawia się wyjątkowo nie w melodyjkach, a skocznych rytmach, które zmuszają wręcz do machania głową.
Na uwagę zwracała świetna dyspozycja wokalisty, który zaprezentował się przynajmniej tak dobrze i wszechstronnie, jak Stawrogin na Ghost Chants. Mega propsy, kimkolwiek jest.
Z rzeczy zabawnych: jak pewnie wiecie, zarówno Outre, jak i Blaze of Perdition dostali bana od niemieckiego klubu za, moim zdaniem naciągane, konotacje nazistowskie. Co zrobili więc krakowianie? Zagrali cover Clandestine Blaze: “Fist of the Northern Destroyer”. O ile nie był to wcześniej planowany punkt setlisty, doceniam za poczucie humoru. Po szczegóły zapraszam do lektury tekstu piosenki.
Blaze of Perdition:

Tym razem jako kwartet, z nieznanym mi basisto-wokalistą w fikuśnym kapturku.
Póki co, nową płytę lublinian pt. Conscious Darkness przesłuchałem tylko pobieżnie, ale na pierwszy rzut ucha słychać tam progres- utwory mają więcej haczyków i zdają się być trochę mniej rozwlekłe niż na Near Death Revelations. Nowe wydawnictwo odcisnęło pozytywne piętno na setliście zespołu- jakkolwiek nie zdziczałem na jego punkcie, to przynajmniej nie zdychałem z nudów, jak ostatnio, przed Triptykon. Tak więc, byle tak dalej!
Ulcerate:

Nowozelandzcy reprezentanci nowej fali death metalu, w tym maksymalnie chaotycznym wydaniu. Z płyty całkiem całkiem mi podchodzą, mimo, że jeśli chodzi o takie zakręcone, szalone granie, to bardziej mi pasuje w przypadku hord black metalowych, vide Misthryming. Jeśli chodzi o sam występ, to najbardziej zaimponował mi warsztat muzyków. Jak oni potrafią takie numery ogarniać i odgrywać z precyzją? Mózg rozjebion. Sama muzyka jednak nie porwała mnie, widocznie potrzebuję kontemplować ją na spokojnie. Tak więc po pewnym czasie wybrałem pogaduchy z bdb kolegą od serca, co chwila wchodząc tylko na salę koncertową, by obczaić kolejne fragmenty koncertu. Ogólnie więc, nie porwali mnie.
Skomentuj