Rynek lektur dotyczących muzyki metalowej to w przytłaczającej większości biografie zespołów i pojedynczych artystów. Tym większą ciekawość wzbudziła we mnie gruba (prawie 700 stron) książka podpisana nazwiskami dwójki doświadczonych dziennikarzy muzycznych. Reklamowana była jako biblia metalu, od genezy gdy narodzili się MC5, po apokalipsę, której przygrywa Slipknot.
Sama forma Louder than Hell jest bardzo atrakcyjna: 13 rozdziałów, a każdy z nich skupia się na osobnym podgatunku. Wszystko opowiedziane przez muzyków, producentów, technicznych i groupies, wzbogacone o skrótowe objaśnienia autorów. Do tego trzy wkładki ze starymi zdjęciami- fajna sprawa.
Oddanie głosu muzykom to z jednej strony strzał w dziesiątkę, bo kto wyjaśni znaczenie tekstów na British Steel lepiej niż Rob Halford? Równocześnie wielu bohaterów wyszło na zwykłych buców lub co gorsza, agresywnych degeneratów. Trochę inaczej słucha się starych płyt Megadeth, wiedząc, że Dave Mustaine dla zabawy złamał komuś nogę na imprezie. Podobnie z chłopakami z Exodus, którzy nie kryją się z tym, że ich ulubioną rozrywką było upijanie się, bicie ludzi i dewastacja mienia. Jeszcze bardziej odpychające są opisy skrajnie przedmiotowego traktowania kobiet, które autorzy pozostawiają bez żadnego komentarza, nawet w przypadku ohydnych praktyk Avenged Sevenfold, Biohazard i nu metalowców, co wydaje się mocno nieodpowiedzialne. Po pewnym czasie i tak te kolejne sceny nadużywania substancji wszelakich i seksu w rozmaitych konfiguracjach przestają robić wrażenie, bo jest ich tak wiele.
I tu dochodzimy do największej wady tej książki- dla jej autorów sex and drugs są ewidentnie ważniejsze od rock’n’rolla. Bardzo mało tu momentów, w których pochylają się z artystami nad samą muzyką, inspiracjami i szerszym tłem kulturalnym. Jedyną solidnie przeanalizowaną płytą jest tutaj Cowboys From Hell. Omówienie piosenek, brzmienia i co natchnęło Panterę do nagrania tak ciężkich (w porównaniu z ich glamowym okresem) numerów. W przypadku pozostałych wydawnictw, zwykle kończyło się na 3-4 zdaniach, po których następował powrót do ilości wypitego alkoholu i przeruchanych groupies. Oczywiście takie opowieści z tras dodają całości pieprzu, ale znaj proporcjum, mocium panie! Nie samym pieprzem metal żyje. Osobiście zostawiłbym kilkanaście najlepszych, takich jak ta o George’u Lynchu z Dokken, który grając solówkę na koncercie chował się za wzmacniacze, gdzie czekał jego techniczny z rurką do wciągania koksu z przygotowanego wcześniej stoliczka.
Inny problem LTH to silny Ameryko-centryzm. Bardzo dużo miejsca poświęcono najbardziej przereklamowanemu zespołowi świata, czyli Kiss, oraz scenie glam metalowej, zapominając m.in. o angielskim doomie czy szwedzkim death metalu. Ratt i Poison kosztem Paradise Lost i Entombed? Suko błagam.
Czy więc dzieło Wiederhorna i Turman jest zupełnie do dupy? Zależy czego szukacie. Jeśli rzetelnego potraktowania tematu i skupienia na muzyce to tak. Szczególnie jeśli słuchacie ciężkiej muzy od więcej niż 4-5 lat, bo w tym czasie zdążyliście poznać przynajmniej 80% opisanych tutaj wykonawców. Natomiast jeśli dopiero co wchodzicie w świat muzy z pazurem i chcecie poznać najważniejszych twórców, to myślę że to pozycja właśnie dla was. Na dodatek jest to lektura bardzo łatwa w odbiorze- króciutkie paragrafy, prosty język i (czasem) zabawne historyjki. Wchodzi jak nóż w ciepłe masło. Ja oczekiwałem czegoś więcej, ale i tak kilka anegdotek mnie faktycznie rozbawiło.
Skomentuj