
Piłka meczowa:
Emma Ruth Rundle & Thou: May Our Chambers Be Full
Jakie to jest dobre! Intensywny głos Emmy i gitarowy gruz (oraz gdzieniegdzie wrzaski) Thou tworzą razem mieszankę, od której dostaję ciarek. A “The Valley” to jest absolutny szczyt.
1000Mods: Youth of Dissent
To jest mój pierwszy kontakt z tym zespołem i dopóki nie sprawdziłem na Wikipedii, byłem przekonany, że to jakaś amerykańska młodzież wpadła na pomysł ożenienia stoneru z grunge’em w wersji Nirvany. Świetne piosenki, brudne gitary i przede wszystkim mnóstwo energii- zupełnie jak debiut nieopierzonych muzyków, którzy nie mają nic do stracenia. Jak się jednak okazało, to żadne młodziaki, tylko stare wygi z 15-to letnim stażem i czterema płytami na koncie, na dodatek pochodzący z Grecji. Toż to szok! Ale też dowód na to, że niezależnie od wieku i pochodzenia, można pisać porywającą muzykę. Czego wszystkim życzę.
Akhlys: Melinoë
Fenomenalny kawał black metalu, zawierający wszystko co kocham w ekstremalnej muzyce: duszącą intensywność, mroczny, niepokojący klimat i świetnie napisane utwory, do których chce się kółko wracać. Miazga!
All Them Witches: Nothing As the Ideal
Spory zawód. Poprzedni krążek bardzo fajnie mieszał bluesa ze stonerem, piosenki były zgrabnie skomponowane i całość robiła robotę. Tutaj jest odrobinę ciężej, ale kolejne numery w ogóle nie zostają ze słuchaczem. Leci jeden po drugim, ani grzejąc ani ziębiąc. Jedyny kawałek, który zwraca uwagę to “Lights Out”, ale to ze względu na riff zerżnięty z “Final Solution” Black Label Society. Trochę słabo.
Curse: The Awakening… and the Old
Oldschoolowy blaczek w stylu Watain z czasów Lawless Darkness. Przyjemne, przebojowe granie.
Deftones: Ohms
Kurczę, chciałbym kochać tę płytę, tak jak kocham całą twórczość Chino i spółki, ale jest jeszcze bardziej nijaka niż Gore. Tak samo jak na poprzedniczce, jest super brzmienie, nawiedzony głos Chino, ciężar i połamane bity, ale na 10 piosenek tylko jedna zapada w pamięć. “Error”, bo o niej mowa, przypomina “Rocket Skates” z Diamond Eyes, w tym sensie, że jest połączeniem tanecznego rytmu i świetnego groove’u. Reszta nie ma w sobie emocji, ani jakiegokolwiek napięcia. Oby nie był to zwiastun końca ekipy z Sacramento.
DRAIN: California Cursed
Kopiący w dupę crossover thrash. Jedyną wadą są banalne do bólu teksty, ale hiper-energetyczna muzyka zmusza wręcz do przymknięcia oka na to niedociągnięcie. Jak ja bym szedł na ich koncert!
Dua Lipa: Future Nostalgia
Wspaniała porcja popowych hitów, praktycznie bez słabych punktów. Połączenie nowoczesnego brzmienia z ejtisowym robi świetną robotę, a w połączeniu z rewelacyjnymi kompozycjami sprawia, że całą płytę można przetańczyć. Kolejnym atutem są niegłupie teksty i czas trwania- 37 minut. W sam raz, żebym się spocił, ale nie znudził.
Fontaines D.C.: A Hero’s Death
Sympatyczny indie roczek, z paroma naprawdę mocnymi momentami. Dla fanów Travis i spokojnej wersji Blur.
Gaerea: Limbo
Skrajnie przeciętny współczesny black metal z Portugalii, mocno wzorowany na Behemocie z czasów The Satanist. Pozornie wszystko tu gra, bo zarówno produkcja, jak i wykonanie są zawodowe, ale nie ma w tej muzyce absolutnie nic ekscytującego. Brak tu porywających piosenek, intrygujących pomysłów, czy choćby przytłaczającej atmosfery. Szkoda czasu.
Hatebreed: Weight of the False Self
Z racji wielkiej sympatii do Jamey’ego Jasty i jego podcastu, sprawdzam kolejne płyty jego głównego zespołu, jakby miało mnie na nich spotkać coś nowego. A to od zawsze była muzyka użytkowa- soundtrack na siłkę, albo przed sztukami walki, żeby wspomóc produkcję adrenaliny. Poza tym szkoda czasu na te piosenki, bo są tak podobne do siebie, że poza pojedynczymi hitami, nie potrafię powiedzieć z której są płyty. Tak samo tutaj- można obczaić utwór tytułowy, bo jest kapkę lepszy od pozostałych, ale resztę można spokojnie sobie odpuścić.
IDLES: Ultra Mono
Słabsze od poprzedniczki, ale i tak energią bije na głowę 99% współczesnych zespołów rockowych.
Imperial Triumphant: Alphaville
Doceniam tu wszystko: rozmach, umiejętności kompozytorskie, aranżacje i klimat. Ale dla mnie w takim graniu granice wytyczają kapele pokroju Wake i Blood Incantation. A nowojorczycy tyle nasrali tu dźwięków, patentów z jazzu, death metalu i dysonansowego blacku, że bania mała. Radości mi to nie daje.
Love Glove: Bummer EP
Polska odpowiedź na Deftones. I jakkolwiek brzmienie zreplikowano całkiem zgrabnie, to kompozycyjnie i wokalnie oba zespoły dzieli odległość jak z Dolnego Śląska do Kalifornii.
Marilyn Manson: WE ARE CHAOS
https://www.rp.pl/Muzyka/210209914-Marilyn-Manson-oskarzony-o-molestowanie.html
Mary Halvorson’s Code Girl: Artlessly Falling
Jako prosty metaluch, nie mam za bardzo słownictwa na opisanie tej muzyki, ale powiem Wam, że jest wyjątkowo fajna. Internet twierdzi, że jest to jazz, ale zupełnie niepodobny do wszystkiego co słyszałem. Nie ma tu atmosfery małych klubów, gdzie powietrze gęste od dymu papierosowego, ani koncertów w dużych halach. Na Artlessly Falling dostajemy klimat zimowego poranka, kiedy siedzimy przy oknie w swetrze, popijając gorące kakao. Jednak to jedynie gruby kocyk, pod którym dzieją się rzeczy iście szalone: synkopacja, dysonanse i inne jazzowe dziwactwa, przez które chce się do tej płyty wracać.
Misery Signals: Ultraviolet
Weterani melodyjnego metalcore’a wracają po 7 latach przerwy z płytą, która ucieszy jedynie ich najwierniejszych szalikowców. Bo obok takich ciosów jak Controller czy Of Malice and the Magnum Heart, to to nie stanie.
Napalm Death: Throes of Joy in the Jaws of Defeatism
Trochę się zmieniło od premiery poprzedniego krążka Anglików. Albo moje uszy przyzwyczaiły się grindowego hałasu, albo Throes… jest po prostu znacznie lepszy. Chyba jednak to drugie, bo pomimo swojej intensywności, płyta jest prawdziwie porywająca. Myślę, że to zasługa większej różnorodności stylistycznej, bo obok dźwięków ekstremalnych znajdują się tu zagrywki bardziej przystępne, punkowe wręcz (“That Curse of Being in Thrall”). Dodajmy do tego dobre teksty i mamy świetne wydawnictwo legendy gatunku, które powinno zadowolić również osoby o łagodniejszych gustach.
Okrütnik: Legion antychrysta
Jestem skromną osobą i od życia nie chcę wiele. Fajnie gdyby wróciły koncerty. Poza tym żeby może jakaś fajna praca się znalazła i żeby pies był zdrowy. Przede wszystkim jednak bardzo, ale to bardzo, bardzo, bym sobie życzył, żeby Okrütnik wydał tę płytę raz jeszcze, ale z inną osobą za mikrofonem. Bowiem od tego co wyczynia tu Michał chuj się w trąbkę zwija- irytujący krzyk, niemożliwe fałsze w czystych fragmentach, że o tekstach litościwie nie wspomnę. Szkoda jest podwójna, bo instrumentaliści robią tu świetną robotę, wykuwając oldschoolowy metal z pogranicza black, heavy, speed i thrashu, od którego buzia się cieszy. Ale prędzej czy później wjeżdża ten nieszczęsny wokal i chuj bombki strzela.
Różni wykonawcy: Dirt (Redux)
W 2020 minęła 28. rocznica wydania jednej z moich najukochańszych płyt ever, czyli Dirt Alice in Chains. Z jakiegoś powodu firma wydawnicza Magnetic Eye Records postanowiła uczcić tę rocznicę wypuszczając tego ohydnego balasa. Poza Thou i Khemmis występują tu jakieś totalne no-name’y bez inwencji, będący w stanie najwyżej odegrać te historyczne numery(mogę przesadzać, ale niewiele!) nutka w nutkę, bez choćby próby wybicia się na twórczą niepodległość. Wyjątkiem jest Low Flying Hawks, którzy przerobili “Dam That River” na jakieś dziwne, spokojne coś, utopione w pogłosie i echu i wyszło im to całkiem ciekawie. Jakieś tam próby słychać też w “Would?” w wersji the Otolith, ale reszta brzmi osrany śmietnik. Płyta potrzebna światu jak kurwie deszcz.
Svalbard: When I Die, will it get Better?
Mam spory problem z tą płytą. Z jednej strony, muzyka na niej zamieszczona, jest zbyt monotonna. Post hardcore, w którym przez większość czasu ciężkie, mozolne riffy są tłem dla wiercącego w ucho tremolo. Nie jest to złe samo w sobie, ale kiedy mamy 8 piosenek, jadących na tym patencie, robi się nudno. Jednak wydaje się, że dla zespołu kluczowym aspektem ich twórczości są słowa. I tutaj jest lepiej, ale też nie każdemu spodoba się ten styl pisania. W każdej piosence tekst jest nastawiony na proste, łopatologiczne wręcz nawoływanie do walki z niesprawiedliwym korpo światem.
Przykład:
“Not here to be your pretty face
I am worth more than your gaze
I do not owe you beauty
Let me be a human being”.
Normalnie takie prostolinijne podejście byłoby to dla mnie dyskwalifikujące, jednak Svalbard sprzedaje swoją narrację wielkim, może naiwnym ładunkiem emocjonalnym. Ja po prostu wierzę w każde wywrzeszczane słowo na tym albumie. I z tego powodu, pomimo przeciętnej muzyki, oceniam ten krążek pozytywnie. Bo ile można słuchać o diable albo imprezach?
Taylor Swift: folklore
Najbardziej przereklamowany album ostatnich lat. Wszyscy spuszczali się, że oto Tay-Tay osiągnęła jakiś artystyczny Everest, że folk, wrażliwość i elfy i magia. A tu chuj w torcie. Folklore brzmi jak zbiór wszystkich balladek panny Swift upchnięty na jednym krążku. Wiecie o jakie piosenki chodzi- pełne patosu historyjki o nieszczęśliwej miłości z super drogą i dopieszczoną produkcją, która w znacznym stopniu odczłowiecza efekt końcowy. Jak można się spodziewać, takie natężenie kiczu męczy strasznie i ja odpadam. Jedynymi perłami w tym lukrowanym gównie są “the 1” i “exile”. Na resztę szkoda czasu.
Ulcerate: Stare Into Death and Be Still
Trzeci raz daję Australijczykom szansę i trzeci raz ich muzyka mi nic nie robi. Jest gęsto i technicznie, ale nie znajduję tu nic ciekawego. Ani atmosfery, ani kompozycji, za to mnóstwo monotonii.
UNDADASEA: DA GROOVEMENT
Ta płyta powinna wziąć tytuł z jednego ze starszych singli Undy- “Wakacje w kurorcie”, bo numery tutaj są tak wyczilowane, że wystarczy zamknąć oczy i cyk! Jesteśmy na leżaczku w Gdyni, sącząc chłodne trunki. Zajebista odmiana od wszystkich naszych smędzących i spiętych raperów. Płyta cudowna pod każdym względem.
Venom Prison: Primeval
Deathgrindowcy z Południowej Walii na nowo nagrali numery ze starych demówek, dodali dwie nówki i tak oto powstał Primeval. W porównaniu z regularnymi wydawnictwami zespołu, piosenki tutaj są bardziej zróżnicowane, co ułatwia przesłuchanie całej płyty. Żeby nie było, dalej jest to ekstremalna muzyka, z tym, że dająca momenty wytchnienia. Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie powinni iść w tą stronę, bo wyszło naprawdę dobrze.
Skomentuj