Do Kwadratu dotarłem z godzinnym opóźnieniem, więc przepadł, podobno dobry, koncert pierwszego otwieracza w postaci sanockiego Licha.
Sacrilegium:

Kolejny support, pochodzący z Wejherowa Sacrilegium, to prawdziwi weterani sceny BM, działający z przerwami od 1994 roku. Spośród trzech widzianych przeze mnie tego wieczora zespołów, grali najbardziej tradycyjną odmianę blacku- bez udziwnień, prosto i na temat. Normalnie całkiem lubię takie granie, ale muzyka Sacrilegium jest dla mnie zbyt podniosła, epicka momentami wręcz. Z tego też względu średnio mi ich występ podszedł.
Thaw:

A potem spadła bomba atomowa. Thaw zagrali niesamowicie ciężko, głośno i tak potężnie, że do tej pory zbieram szczękę z podłogi. Jeśli po tym koncercie można snuć domysły odnośnie do mającej pojawić się na dniach płyty Grains, to będzie to cios wprost niewiarygodny, zachowujący dotychczasowy sludge’owy ciężar, blackową atmosferę i dojdzie do tego trochę połamanych rytmów. Wprost nie mogę się doczekać. Ich występ był niesamowity i przez cały czas buzia mi się cieszyła, choć wiem, że to faux pas na koncertach metalowych. Jedyny słabszy moment Thawkowego setu, to druga część piosenki w której udzielał się jakiś łysy typ na wokalu. Początek był spoko, ale potem zapodali wyjątkowo przeciętny riff, który męczyli przez chwilę. Poza tym najlepszy koncert roku.
Furia:

Stali czytelnicy zapewne wiedzą, że Nihila i jego szaloną gromadkę wielbię wielce. Dlatego też z bólem serca muszę napisać, że to był ich najsłabszy koncert jaki widziałem.
Już początek był zły, bo zaczęli z ponad trzydziesto-minutowym opóźnieniem. Dziwiło to tym bardziej, że soundcheck zrobili tuż po zejściu Thaw ze sceny. Gdy w końcu ruszyli, fajnie było obserwować różnicę w prezencji scenicznej między tymi dwoma zespołami. Sosnowiczanie kojarzyli mi się z zakapturzonymi mnichami tybetańskimi, odprawiającymi w skupieniu swoje mantry. Show ekipy z Katowic zaś to dziki rytuał nawiedzonego szamana, pląsającego po całej scenie, przy praktycznie nieruchomych trzech pomocnikach. W ogóle jeśli chodzi o zachowanie na scenie, Nihil stał się w ostatnim czasie frontmanem bardziej aktywnym. Pamiętam, że kiedyś ledwo co się odzywał, a teraz zagadywał publiczność między piosenkami, machał rękami domagając się aplauzu, itp. Ciekawe czy to kwestia ostatnich występów przed kamerami u Łukasza Orbitowskiego i na cgm.pl?
Jeśli chodzi o setlistę, to można ją podzielić na dwie grupy: starocie i numery z Księżyc Milczy Luty, plus jedyny hit w postaci “Są to koła”. Dla mnie w miarę spoko, bo choć za rzeczami sprzed Martwej Polskiej Jesieni jakoś bardzo nie przepadam, to za ostatnim krążkiem zdecydowanie tak. Wszystko rzetelnie odegrane i odśpiewane.
Czemu więc już na początku zaznaczyłem, że to ich najsłabszy występ na jakim byłem? Z powodu hałasu. Potencjometry na Thaw były już konkretnie rozkręcone, ale tam niskie tony sprawiały, że decybele nie były aż tak bolesne. Furia grała chyba jeszcze głośniej i w tym wypadku efekt był bardzo zły- gitary gryzły się ze sobą okrutnie, tworząc momentami istną kakofonię. Dodatkowo, natężenie dźwięku w połączeniu z późną porą bardzo mnie sponiewierało i już w połowie koncertu miałem trochę dość. Może to starość, może hałas, ale trochę tęskniłem do poznańskiego Bazyla, gdzie koncerty kończą się, zamiast zaczynać, o 22.
Podsumowując, sądzę, że gdyby gwiazda wieczoru nie spóźniła się i grała ciszej podobałoby mi się. Moja luba, która przezornie wzięła ze sobą stopery, była bardzo zadowolona. Ale z drugiej strony, ona młodsza jest, więc może to faktycznie kwestia wieku.