Pale Emperor jest dowodem na to, że czasem warto śledzić, choćby wybiórczo, kariery wykonawców, którzy nie wydają się nam się godni uwagi. Do tej pory, podobały mi się pojedyncze piosenki MM, ale odrzucał ten cały kicz i bałagan towarzyszący temu przedstawieniu, zasłaniający sedno.
A tu niespodzianka. Od pierwszych dźwięków odnoszę wrażenie, że Brian Warner w końcu nagrał szczerą płytę. Bez tej całej fasady, opartej na szokującym image’u, połączeniu industrialnego metalu z vaudeville’em i pozamuzycznych skandalach. Blady Imperator to muzyka prosta, odarta z nieistotnych dodatków i przekazująca treść w sposób bezpośredni.
Stylistycznie, bliższa klasycznemu rockowi (z wycieczkami w pobliskie rejony, w tym country) niż metalowi. O dziwo, ciągle jednak słychać, że to ten sam zespół. Większość numerów oparta jest na tym klasycznym bicie z “Personal Jesus”, wokale i depresyjne teksty frontmana są nie do podrobienia, a całość ma atmosferę brudnego miasteczka.
Tylko, że tym razem zamiast Las Vegas, jest to miescówka zdecydowanie bliższa delcie Mississippi.
Umówmy się jednak, że miałbym tę radykalną woltę stylistyczną głęboko w dupie, gdyby nie oparte na wrzynających się w mózg melodiach świetne piosenki. Np. takie „Third Day of the Seven-Day Binge”. Utwór prosty jak ruchanie, a robi robotę jak mało co w tym roku. I takich petard jest tu jeszcze parę, że wspomnę jeszcze „The Mephistopheles of Los Angeles” czy otwierający „Killing Strangers”.
Podsumowując, nawet jeśli nie do końca przepadaliście za wypacykowanym Amerykaninem, myślę, że warto dać szansę tej płycie.
Obrazek pożyczony z http://arete.media.pl
Najlepszy album Mansona od 15 lat. Szczery, naturalny, dojrzały. Król nareszcie powrócił na tron.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie, Namuzowani.blog.onet.pl
PolubieniePolubienie