Specjalnie dla Was, Drodzy Czytelnicy, zapuściłem się w samo serce lewactwa w Wielkopolsce, na kultowy squat Rozbrat. Pora była niestety dość późna, więc mogę jedynie powiedzieć, że pod nogami było dużo błota i trochę się ślizgałem. Poza tym spoko. Z tego co zauważyłem, cały squat to zbiorowisko kilku (nastu?) ponownie zagospodarowanych pustostanów. Z trzech które odwiedziłem, w jednym była kanciapa, w innym toaleta i garaż rowerowy, a w kolejnym sala koncertowa z barem. Ogólnie wszystko było czystsze niż się spodziewałem, a w barze mieli Kasztelana. Mnie tam więcej nie potrzeba. Niestety, występ Retardead przegadałem ze znajomym, ale na główną (dla mnie) atrakcję, udało się zdążyć.
The Throne:
Czyli metaluchy ze Szczecina. Najkrócej ich twórczość można określić jako tzw. atmospheric sludge, czyli ciężko, wolno i z momentami spokoju, a wszystko o hard core’owym rodowodzie. Dużo w tym Isis (ogólny koncept mieszania sludge’u i spokojniejszych pasaży), trochę The Ocean (kombinowanie z różnymi gatunkami i wpływami) i paru innych. Zaczęli dość spokojnie, ale z każdym kolejnym numerem, robiło się ciężej i intensywniej, a ostatnie kilka piosenek konkretnie już niszczyło. Poza ciężarem, mą uwagę zwracał dobry warsztat instrumentalistów i naprawdę fajny wokal, szczególnie pod koniec, gdy w jednym utworze dochodziło do krzyczanego dialogu pomiędzy frontmanem a jednym z dwóch gitarmenów. Pozytywne wrażenia dźwiękowe potęgowała świetna robota typa od konsolety- naprawdę robił robotę. Dwie rzeczy do których mógłbym się przyczepić, to, pomimo ogólnej fajności, jednostajny styl krzyku wokalisty i kamizelka większego wiosłowego. Stary, poważnie? Chyba tylko kaszkietu brakowało do kompletu. Na szczęście na nagrywanej w niedalekiej przyszłości płycie kamizelka nie zagości, toteż jaram się, bo występ wyszedł mym krajanom (miastownikom? mieszczanom?) bardzo i jeśli tylko będą grali w Waszym mieście, serdecznie polecam.
The Lowest:
Jeśli chodzi o szeroko rozumianą muzykę rockową, jedną z podstawowych wartości, które w niej cenię, jest autentyzm. Szczególnie pożądany jest on w przypadku załóg punkowych, czego przykładem nie jest, moim zdaniem, warszawski The Lowest. Poczynając od stylówy (wzorzyste, lśniące nowością, ubranka, rogowe okulary), przez instrumentarium (punki z Gibasiami?), aż po zachowanie, ze szczególnym uwzględnieniem wokalisty. Już w czasie sound-checku, wspiął się na filar podtrzymujący powałę i rzucił się, w trochę zaskoczony tłum, po czym wszedł na scenę, żeby się upewnić, czy nikomu nic się nie stało. Taka akcja z cyklu: “hej, patrzcie jaki jestem spontaniczny, ale też dbam o wasze bezpieczeństwo! Głosujcie na mnie w konkursie “Mój ulubiony punk 2013””. No i jeszcze przeprowadzona między piosenkami wyliczanka idei, którym zespół hołduje. Suko, błagam! Żeby chociaż jeszcze ratowała ich muzyka. A tu lipa. Toporny hard core, bez choćby śladu czegoś ciekawego. Ani w tym siły, ani ciekawych smaczków, ani nawet przebojowości. Wytrzymałem trzy piosenki. Kompletna bida.
Foto pochodzi z oficjalnej strony facebookwej The Throne: https://www.facebook.com/thronethe
Skomentuj